Dziś post nie o książkach, nie o
filmach ba nawet nie z radami;) Dziś swoją premierę ma moja
recenzja płytowa;)
Nigdy nie pisałam recenzji muzycznej –
nie że jestem taka zacofana i muzyki nie słucham – oj nie nie;)
Po prostu – każdy ma inny gust, każdy ma swój ulubiony gust
muzyczny i nie każdemu może spodobać się to co może spodobać
się mi;)
Dziś skupię się na Pani znanej jako
Lana Del Rey. Pewnie każdy już słyszał, a jeśli nie słyszał
utworów to nazwisko gdzieś się o uszy obiło;) Tak było ze mną;)
Pamiętam iż piosenkę usłyszałam w scene jednego z seriali które
oglądam bardzo namiętnie [ ale nie są to tasiemce polskie, ale
naprawdę dobre amerykańskie seriale cieszące się sławą] a
dokładniej w serialu „Ringer”. Piosenka ot tak, wleciała mi w
ucho ale raz dwa wyleciała, a to dlatego że bardziej skupiłam się
na fabule niż muzyce;) Takim oto sposobem Lana Del Rey stała się
wykonawcą mainstreamowym [ dla niewiedzących czym jest mainstream –
odnosi się do czegoś co jest dostępne dla szerokiej grupy ludzi,
promowane jest w środkach masowego przekazu, dzięki czemu zyskuje
jeszcze większe grono odbiorców]. Dzięki zastosowaniu w serialu
jej utworu – zaczęto od razu szukać kim jest wykonawca – a co
za tym idzie, interesować się dalszymi jej utworami.
Mnie
osobiście, ona się aż tak nie spodobała że od razu zaczęłam
przewalać internet w celu zapoznania się z jej twórczością,
usłyszałam przypadkowo i zapomniałam. Jakież było moje
zdziwienie kiedy w swoje urodziny jednym z prezentów była płyta
tejże Pani. Pomimo iż nigdy wcześniej nie miałam stycznośći z
jej utworami, no może gdzieś w radiu słyszałam- siła wyższa,
ucieszyłam się z tego prezentu. Jestem otwarta na nowe wyzwania i z
miłą chęcią zapoznaję się z nowinkami nie tylko wydawniczymi
czy filmowymi ale również z muzycznymi. Więc od razu zabrałam się
za przesłuchanie. Co mogę napisać?
Owszem – głos dziewczyna ma- nie
wiem na ile to efekt komputerowy a na ile jej prawdziwy talent –
nie wnikam, oceniam całość płyty na której jej głos jest
fenomenalny, ale... no właśnie ale – nie na dłuższą metę. Po
którymś utworze zaczyna się robić to nudne, tym bardziej że
piosenki są do siebie bardzo podobne, można rzecz na jedno kopyto.
Przez co jej głos zaczyna drażnić, bo nie możemy poznać w
całości jej talentu muzycznego. No bo sorry, przez 12 utworów
słuchać prawie tego samego – nawet największego miłośnika
znudzi. Jak napisałam wcześniej – jej głos jest magiczny,
uspokaja sprawia że chcemy więcej,jesteśmy hipontyzowani jej głosem, ale z czasem mamy dość. Przeskakujemy do kolejnego
utworu z nadzieją że jej głosisko zaskoczy nas czymś nowym –
niestety to są tylko nasze nadzieje.
Płyta „ Born to Die” nie jest zła,
choć nie jest też genialna. Jest przeciętna – ot tak, naraz czy
dwa może być, potem tylko do pojedynczych kawałków.
Oczywiście, tak jak pisałam wcześniej
nie wiem na ile to prawdziwy talent, a na ile umiejętność
komputerowa producenta, ale na dłuższą metę powtarzalność się
znudzi i jeśli zostanie wydana kolejna płyta w takim samym klimacie
– nie odniesie ona zbytniego sukcesu.
Jak najbardziej życzę Pannie Lanie
wszystkiego co najlepsze, jednak na tym moja znajomość z jej
karierą się zakończy. Drugiej płyty nie chcę mieć, a nawet
jeśli jakimś cudem znajdzie się u mnie w domu – nie zostanie ona
przesłuchana. Mam kilka swoich ulubieńców z ostatniej płyty, i na
tym niech się skończy.