Ostatnimi czasy, na rynku książkowym
zasypano nas erotykami. Nie wiem czy wpływ na to miał „sukces”
trylogii o Christinie Grey'u czy po prostu tak było w planach
wydawniczych, jednak nie da rady ukryć że większość nowości to
erotyki.
Kolejną serią otwierającą cykl
erotyków ( notabene ma być bodajże aż 5 części – zlitujcie
się nad nami) „ Osiemdziesiąt Dni ”. Dałam się wciągnąć w
to szaleństwo erotyków – nie wiem czym to było spowodowane,
chyba typową kobiecą ciekawością, więc i po tę książkę
sięgnęłam.
Seria
„Osiemdziesiąt
Dni” to
wspólne dzieło dwojga uznanych pisarzy ukrywających się pod
pseudonimem Vina Jackson. On – autor dziewięciu powieści,
redaktor, wydawca, felietonista , kolekcjoner i specjalista w
dziedzinie erotyki. Ona –autorka również publikowana w Anglii,
pracuje jako wysokiej klasy finansistka w londyńskim City i także
jest znaną postacią na londyńskiej scenie sado-maso.
Więc
sięgnęłam po część pierwszą a mianowicie „ Osiemdziesiąt
Dni Żółtych”.
Ta książka to jakieś nieporozumienie
na rynku wydawniczym - historia do złudzenia przypomina nam
historię Anastasii i Christiana, z kilkoma różnicami – nie ma
żadnej pisemnej umowy, bohaterka wcale taka niewinna nie jest,
zawsze i wszędzie jest chętna i sama ukazuje swe dziwne preferencje
i oczywiście jest skrzypaczką – nie można tego pominąć. Bo
historia ta zaczyna się w momencie, kiedy naszej głównej bohaterce
Summer – zostają zniszczone skrzypce, a nasz pseudo Grey – tu
właściwie Dominik – proponuje naszej Summer układ – skrzypce
za prywatny koncert.
Książka jest kopią Grey'a – nie ma
co ukrywać,z jednym małym ale – Grey'a jeszcze idzie przeczytać,
każdą jego część, natomiast „Osiemdziesiąt Dni Żółtych”
ciągnie się i ciągnie, a my wiemy co będzie dalej i zagłębiając
się w książkę coraz dalej - mamy odruch wymiotny. W kazym
rozdziale opisana jest jakaś scena z klubu dla fetyszystów czy
prywatnych imprez z Summer w roli głównej. Nasza główna
bohaterka, odrywa w fetyszu raj i czuje się wtedy spełniona. Po
każdej jej przygodzie, następuje prywatny koncert dla Dominika po
którym czytamy o „ ostrym rżnięciu” ( słowa z książki) lub
jak kto woli „ ostrym pierdoleniu” ( pisownia oryginalna).
Słownictwo w książce jest wręcz infantylne, częste powtarzanie
słowa „ kutas” , „ fiut”, „cipka” „szparka” brzydnie
i zamiast zaciekawiać czytelnika obrzydza go. Bo, kurde ileż można
czytać o „ olbrzymim kutasie na którym rysują się nabrzmiałe
od podniecenie żyłki” ? Kolejna rzecz - nie żeby temat seksu
był dla mnie tematem tabu – nie oszukujmy się, też jestem
kobietą mam Malczika i obydwoje mamy swoje potrzeby, jednak nadmiar
seksu i jego opisów drażnił wręcz obrzydzał – bo serio po
„ostrym rżnięciu” kiedy w naszej głównej bohaterce Dominik „
wypełnił swym płynem jej szparkę, z której on wypływał”
zabrał się do „penetrowania jeszcze pełnej jego płynów
szparki” moje wnętrzności podeszły do gardła. Odłożyłam
książkę, by na chwilę ochłonąć – nie z podniecenia czy
zażenowania – po prostu myślałam że puszczę pawia, a miałam
naprawdę dobry obiad i szkoda by go było spuścić w toalecie.
Dobra, przetrawiłam wiadomości i
wróciłam do lektury, ale uczucie obrzydzenia towarzyszyło mi aż
do końca książki. Niestety, opisy, które mniemam miały pobudzić
czytelnika, sprawiły że czuliśmy się zdegustowani. I tak do końca
książki.
Okładka tomu II. |
I podstawowe pytanie – kto wymyślił
imiona głównym bohaterom? Seriously?! Dominik? Imię to mi się
cholernie podobało, jednak teraz to imię kojarzy mi się jedynie z
„ ostrym pierdoleniem” - sorry, zniszczone zostało moje
wyobrażenie o tym imieniu.
Podsumowując moje wypociny, książka
jest dla mnie tanią podróbą „Pięćdziesięciu twarzy Greya”,
podróbką, po której dostaniesz wymiotów i zmarnujesz kilka
cennych godzin by to przeczytać. Książka nie jest warta swojej
ceny, a już tym bardziej nie jest warta Waszego cennego czasu na jej
przeczytanie – choć może znajdą się śmiałkowie, którzy
podejmą to wyzwanie i ją przeczytają. Osobiście oznajmiam, me
spotkanie z Dominikiem i Summer – zakończyło się na pierwszym
tomie, i 4 kolejnych nie przeczytam.
A jak podsumuję jednym słowem tę
książkę? „Ostre rżnięcie w mojej głowie zakończone kacem”.
Nie słyszałam o tej książce i jak widać słusznie :)
OdpowiedzUsuńWlasnie przeczytalem ja i mam mieszane uczucia :]
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Niespecjalnie ciągnie mnie do tego typu literatury, więc pass.
OdpowiedzUsuńNie słyszałam o książce, ale jeśli powiem, że okładka mnie urzekła to coś zmieni ? Chyba nie bo jak widzę nie mam czego żałować.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ostatnio przeczytałam tę książkę, stąd moja ciekawość, co piszą ludzie na jej temat. Przeszukałam fora i inne strony, w końcu trafiłam tu :) Opinia, niepróżnująca w słowach i tak zbliżona do mojej własnej, spodobała mi się od pierwszego zdania, że postanowiłam odpisać. Nic nowego nie dodam poza tym, że tytuł poza kolorystycznym podobieństwem do Greyowskiej trylogii, nijak ma się do treści. Niespójność na każdym kroku jest po prostu przytłaczająca. Powieść zamiast wyłaniać się przed czytelnikiem po prostu jest, płytka i beznadziejna. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńJa też czułam się zdegustowana,jednak przebrnełam przez całą tą okropność i nie polecam.
OdpowiedzUsuńhttp://swiatksiazkii.blogspot.com/2013/07/osiemdziesiat-dni-zotych-vina-jackson.html
Jest to najbardziej debilna książka jaką czytałam i w 100% zgadzam się z twoją opinią... Ta książka to gniot, na którą stracicie czas. Sama się zastanawiam po jaką cholerę ja to czytałam?! Twoja recenzja jest tak trafna z moją, że lepiej bym tego sama nie ujęła. Totalne dno...
OdpowiedzUsuńDobrze wiedzieć na przyszłość - nigdy nie zamierzam tego czytać!!! A widziałam w Biedronce, przyciągnęła mnie okładka, bo interesuję się muzyką! Boże...
OdpowiedzUsuń