Niby nic strasznego, w dobie internetu wszystko jest w nim dostępne, tak - jednak ja jestem bardzo wybredna. Albo to musi być obraz w nieskazitelnej jakości bez jakichkolwiek dodatków, a jeśli już je ma, to napisy muszą być przygotowane idealnie, bez błędów ( przecież słyszę co mówią, a co innego czytam), albo z bardzo dobrym lektorem, który również nie jest elektroniczną wersją, co mówi jak z google tłumacza. Patrząc na moje wymagania - nie było portalu, na którym film spełniał któreś z moich kryteriów, tak więc seans został przełożony na dzień wydania filmu na DVD.
Niedawno, Moja Druga Połówka postanowiła mi sprezentować owy film na DVD. Radości było jak w Boże Narodzenie, wycałowany został że starczy mu na lata, a ja z radością sięgnęłam po telefon i zebrałam psiapsie na babski wieczór z Adaline.
Może na samym początku zaznaczę, że nie jest to film dla każdego. Nie każdy będzie tak napalony jak ja, a jeśli już się skusi i obejrzy to może uznać film za "miernotę" lub "stratę czasu". Jak mówię, ile ludzi, tyle opinii. Gdybyśmy wszyscy tak samo myśleli i te same reakcje mieli, to świat byłby nudny.
Zacznę może od tego czego sama oczekiwałam od tego filmu.
Po opisie dystrybutora, jaki mamy możliwość przeczytać na okładce czy nawet na filmwebie, spodziewałam się historii opowiedzianej od początku XX wieku. Wyobraziłam sobie tytułową Adaline jak z biegiem filmu ukazywać nam będzie kolejne swoje epizody, i w taki właśnie sposób dojdziemy do obecnych czasów. Niestety, tu się rozczarowałam. Otrzymaliśmy historię osadzoną w obecnych czasach, gdzie piękna Adaline poznaje przystojnego i uroczego bruneta i zakochuje się w nim, a jej perypetie przeplatają się dosłownie z kilkoma wspomnieniami i retorspekcjami z wcześniejszych lat.
Kolejne moje rozczarowanie to gatunek do jakiego został sklasyfikowany - melodramat. Przyzwyczajona jestem, iż na takich filmach mam do czynienia z wielką ilością chusteczek, gdzie przez cały film łezka się w oku kręci, a apogeum płaczu osiągamy na końcu filmu. Tu raptem raz spłynęła mi łza. Dosłownie - raz!
Jeśli chodzi o dobór aktorów - nie mam żadnych zastrzeżeń. Blake Lively zagrała cudownie. Jest kobieta stworzona do takich ról. Dzięki Bogu, że Katherine Heigl odrzuciła rolę w tym filmie, bo jakoś jej sobie nie wyobrażam, jako delikatnej Adaline. Blake Lively nie należy do moich ukochanych czy ulubionych aktorek, znam ja raptem z jednego serialu ( tak, Plotkara, też oglądałam), jednak mam do niej wielki szacunek. Jej bezbłędne akcentowanie emocji, wyważone a jednocześnie pełne strachu, chęci i pasji oczy. Ta bijąca od niej mądrość życiowa, dodawała uroku roli w którą się wcielała. Jednym słowem - ta rola, chyba była dla niej stworzona.
Harrison Ford, wcielający się w rolę drugoplanową - Williama, ojca ukochanego Adaline, a jednak dużo wnoszącą do całości. Scena w lesie, kiedy odkrywa z czym ma do czynienia główna bohaterka - idealne ukazanie całej historii.
Nie może tu zabraknąć wzmianki o Anthonym Ingruberze, który wcielił się w rolę młodego Williama. Początkowo myślałam, że to syn Forda. Wypisz wymaluj, jego młoda wersja. Te ruchy, twarz.
Kolejną rzeczą, która urzekła mnie w tym filmie to ścieżka dźwiękowa. Jest niesamowita, idealnie dopasowana do scen, uczuć które w niej występują. Mistrzostwo! Sami posłuchajcie:
Reasumując: film warty obejrzenia, pomimo że miałam do niego kilka zastrzeżeń, to znikają one po seansie, gdyż jest to tak piękna historia doprawiona świetną muzyką, że nie idzie przejść koło niej obojętnie.
Jeśli jeszcze nie oglądaliście, to polecam z całego serca.