Ostatnimi czasy, na rynku książkowym
zasypano nas erotykami. Nie wiem czy wpływ na to miał „sukces”
trylogii o Christinie Grey'u czy po prostu tak było w planach
wydawniczych, jednak nie da rady ukryć że większość nowości to
erotyki.
Kolejną serią otwierającą cykl
erotyków ( notabene ma być bodajże aż 5 części – zlitujcie
się nad nami) „ Osiemdziesiąt Dni ”. Dałam się wciągnąć w
to szaleństwo erotyków – nie wiem czym to było spowodowane,
chyba typową kobiecą ciekawością, więc i po tę książkę
sięgnęłam.

Więc
sięgnęłam po część pierwszą a mianowicie „ Osiemdziesiąt
Dni Żółtych”.
Ta książka to jakieś nieporozumienie
na rynku wydawniczym - historia do złudzenia przypomina nam
historię Anastasii i Christiana, z kilkoma różnicami – nie ma
żadnej pisemnej umowy, bohaterka wcale taka niewinna nie jest,
zawsze i wszędzie jest chętna i sama ukazuje swe dziwne preferencje
i oczywiście jest skrzypaczką – nie można tego pominąć. Bo
historia ta zaczyna się w momencie, kiedy naszej głównej bohaterce
Summer – zostają zniszczone skrzypce, a nasz pseudo Grey – tu
właściwie Dominik – proponuje naszej Summer układ – skrzypce
za prywatny koncert.
Książka jest kopią Grey'a – nie ma
co ukrywać,z jednym małym ale – Grey'a jeszcze idzie przeczytać,
każdą jego część, natomiast „Osiemdziesiąt Dni Żółtych”
ciągnie się i ciągnie, a my wiemy co będzie dalej i zagłębiając
się w książkę coraz dalej - mamy odruch wymiotny. W kazym
rozdziale opisana jest jakaś scena z klubu dla fetyszystów czy
prywatnych imprez z Summer w roli głównej. Nasza główna
bohaterka, odrywa w fetyszu raj i czuje się wtedy spełniona. Po
każdej jej przygodzie, następuje prywatny koncert dla Dominika po
którym czytamy o „ ostrym rżnięciu” ( słowa z książki) lub
jak kto woli „ ostrym pierdoleniu” ( pisownia oryginalna).
Słownictwo w książce jest wręcz infantylne, częste powtarzanie
słowa „ kutas” , „ fiut”, „cipka” „szparka” brzydnie
i zamiast zaciekawiać czytelnika obrzydza go. Bo, kurde ileż można
czytać o „ olbrzymim kutasie na którym rysują się nabrzmiałe
od podniecenie żyłki” ? Kolejna rzecz - nie żeby temat seksu
był dla mnie tematem tabu – nie oszukujmy się, też jestem
kobietą mam Malczika i obydwoje mamy swoje potrzeby, jednak nadmiar
seksu i jego opisów drażnił wręcz obrzydzał – bo serio po
„ostrym rżnięciu” kiedy w naszej głównej bohaterce Dominik „
wypełnił swym płynem jej szparkę, z której on wypływał”
zabrał się do „penetrowania jeszcze pełnej jego płynów
szparki” moje wnętrzności podeszły do gardła. Odłożyłam
książkę, by na chwilę ochłonąć – nie z podniecenia czy
zażenowania – po prostu myślałam że puszczę pawia, a miałam
naprawdę dobry obiad i szkoda by go było spuścić w toalecie.
Dobra, przetrawiłam wiadomości i
wróciłam do lektury, ale uczucie obrzydzenia towarzyszyło mi aż
do końca książki. Niestety, opisy, które mniemam miały pobudzić
czytelnika, sprawiły że czuliśmy się zdegustowani. I tak do końca
książki.
Okładka tomu II. |
I podstawowe pytanie – kto wymyślił
imiona głównym bohaterom? Seriously?! Dominik? Imię to mi się
cholernie podobało, jednak teraz to imię kojarzy mi się jedynie z
„ ostrym pierdoleniem” - sorry, zniszczone zostało moje
wyobrażenie o tym imieniu.
Podsumowując moje wypociny, książka
jest dla mnie tanią podróbą „Pięćdziesięciu twarzy Greya”,
podróbką, po której dostaniesz wymiotów i zmarnujesz kilka
cennych godzin by to przeczytać. Książka nie jest warta swojej
ceny, a już tym bardziej nie jest warta Waszego cennego czasu na jej
przeczytanie – choć może znajdą się śmiałkowie, którzy
podejmą to wyzwanie i ją przeczytają. Osobiście oznajmiam, me
spotkanie z Dominikiem i Summer – zakończyło się na pierwszym
tomie, i 4 kolejnych nie przeczytam.
A jak podsumuję jednym słowem tę
książkę? „Ostre rżnięcie w mojej głowie zakończone kacem”.