Czasami zastanawiam się, czego mam takie dziwne szczęście? To co mnie spotyka, dla niektórych osób jest abstrakcją, a ja takie historie mam co kilka dni.
Kiedyś pisałam, że moje przygody są bardzo podobne do przygód Stephanie Plum. Postanowiłam więc, raz na jakiś czas opisywać moje przeżycia. Ciężko będzie, bo te historie są naprawdę ciężkie do opowiedzenia a co dopiero do opisania. Bywają chwile, kiedy sama nie wierzę w to, co mnie spotkało. Bo jak opisać stłuczkę ze swoim byłym, którego nie widziało się od wojny secesyjnej? Na dodatek, to jemu odpadł zderzak, a u mnie nawet nie było zadrapania? Jak opisać historię zalewania sufitu przez sąsiada piętro wyżej, ale z bloku obok? Jak opisać historię samotnie dyndającej pustej rolki papieru w toalecie, a druga połówka dopiero wróci za kilka godzin? No paranoja! A mnie spotykają takie historie, co najmniej kilka razy w tygodniu.
Zaznaczam od razu, że każda osoba, która zadecyduje się przeczytać o moich przeżyciach, czyta jakby "dziennik" drugiej osoby, i nie jest na miejscu oburzać się czy obrażać mnie, bo to moje przeżycia, moje bolączki i mój przysłowiowy "ból dupy". Wylewam swoje żale i lżej mi na sercu. Zarzucanie fochem, czy pisanie jakie to obrzydliwe, nic nie pomoże, bo sytuacja ta już miała miejsce i nie cofnę czasu by można jej uniknąć. Jednych śmieszą rybki innych akwarium, mnie samą śmieszy coś innego. Każdy z nas ma jakieś poczucie humoru, osobiście mam dość specyficzne ( wedle moich znajomych, którzy kochają moje przygody).
I tak właśnie, w zalążku pracujących jeszcze szarych komórek, narodził się pomysł na cykl pt." ... z życia wzięte" .
Odsłona pierwsza:
Chciałabym schudnąć, naprawdę. Nie, żebym nie lubiła swojego ciała, bo czuję się w nim bardzo dobrze i seksownie. Ubrania na mnie jeszcze pasują, nie mam problemu ze znalezieniem ich w sklepie, rozmiary moje są, czasami nawet ktoś się za mną obejrzy. Czyli źle nie jest. Ale ta moda. No, ta cholerna moda na ćwiczenie z Chodakowską, Lewandowską, czy inną - owską, to jakaś plaga. Gdzie nie pójdę, słyszę tylko o tym. Boję się czasami otwierać lodówki, bo może któraś z nich mi z niej wyskoczy. A skoro, staram się jej nie otwierać, kilogramy powinny same znikać. Nic bardziej mylnego. No, ale nie o tym miał być.
Koleżanka, dobra koleżanka. No dobra, nie koleżanka - a przyjaciółka ćwiczy z Ewą Chodakowską. Zadowolona jak cholera. Myślę sobie, zacznę i ja. Kupuję płyty z ćwiczeniami i zaczynam. Trwa to już 3 miesiące, a mi ani pół centymetra nie spadło. Myślę sobie, pewnie dlatego że przy 9 minucie wymiękam. Robię się cała sina, sapię jak pies podczas upału a na dodatek sapie mnie okrutny kaszel, który mogę porównać do warczącego ciągnika. Robię postanowienie, do 20 minuty a może będą jakieś efekty. Ale nadal nic, normalnie coraz bardziej zmęczona jestem. Ale nie poddaję się, nadal oglądam jak Ewa ćwiczy. Ona sapie, to ja razem z nią, ona cała spocona - moja kanapa też, pocę się z nią. W sumie wiem, że od oglądania kilogramy nie spadną, ale nadal łudzę się nadzieją, że choć trochę centymetrów mi ubędzie, a jak to się stanie zacznę ćwiczyć aktywnie, nie tylko wzrokowo. I nadszedł ten dzień. Wchodzę na wagę a tam... 3 kg mniej. Wiadomo, że nie od oglądania, a od zapierdalania w robocie, ale powiedziałam że jak schudnę, zawsze aktywnie ćwiczyć.
Mówię Staremu o swoim postanowieniu, posikał się ze śmiechu. Cóż, miał prawo bo majty później po sobie uprał. Stary przemyślał ochłonął, śmiech zagłuszył i postanowił wspierać swoją Czarownicę. Był piątek, wróciliśmy z pracy, zjedliśmy po kebabie, jak na tradycję piątkową przystało, rozłożyliśmy maty, wskoczyliśmy w nasze seksowne dresy w kant, i imprezę czas zacząć. Ewa zaczęła nas motywować. " Uwierz w sobie" - wierzymy, głośno ze Starym mówimy, " wierzę w Ciebie" - mówi Ewa, a nas już duma rozpiera. I wtedy się zaczęło...
Stoisz, leżysz, kucasz, skaczesz, w prawo, w lewo, podskok, wykop, obrót. No masakra. Pot spływa mi po dupie, serce zaraz eksploduje, oddechu brak, oczy wyszły z orbit, ale nie poddam się. Widzę kątem oka, że Stary ma objawy porównywalne z moimi, ale walczy, a satysfakcji mu nie dam i nie poddam się, bo znów przez pół roku, będzie miał satysfakcję, że moje postanowienia to jednak debilne są i będzie mi to na każdym kroku wypominał. "O nie! Myślę sobie! Nie zrobię Ci Kochanie tej przyjemności, nie ma uja we wsi. Umrę tu, na miejscu ale nie poddam się pierwsza." Nadchodzi 10 minuta, serce mi zwalnia, powietrze nie dochodzi do mózgu, ciemność widzę ciemność, ale wtedy przychodzi moje wybawienie. Ewa mówi, kładziemy się. Stary jak się już położył, tak nie wstał. Na leżąco, kazał mi tylko wyłączyć tę śmierć i skwitował na sam koniec to słowami " pierdolę, nie robię. Życie mi jeszcze miłe". Jessuuu!! nawet nie wiecie, jaki głaz z serca mi spadł. Na legalu, mogłam poddać się, nie pokazując że to ja jestem ta słaba. Dziękowałam niebiosom, że Stary nie uniósł się dumą i nie dokończył prawie godzinnych ćwiczeń. Gdyby chciał to zrobić, w głowie miałam już katalog z trumnami i wszelkimi domami pogrzebowymi.
Ewa, jesteś wspaniałą osobą, wiem to. Miałam tę przyjemność, spotkać się z Tobą i
Twoim czarującym mężem, porozmawiać. Cieszę się, że to co robisz sprawia Ci wielką przyjemność. Ale wybacz, Kochana. Niestety ja odpadam. Będę Cię wspierać i oczywiście każdemu polecać Twoje ćwiczenia, ale ja pasuję. Mój Stary, zresztą też. Szanujemy Cię, bo sami nie dajemy rady dokończyć tych ćwiczeń. Po nieprzespanej od zakwasów nocy, stwierdziliśmy wspólnie, że nie jesteśmy aż tak " zapiździali i skapciali", ciałko mamy, kochamy się, lubimy swoje ciała i chyba nie chcemy ingerować w jakikolwiek sposób, bo nam dobrze :)
Ale noc po ćwiczeniach była okropna. Już po 1 w nocy, zbudziły mnie jęki Starego. Nie wiedziałam o co chodzi, bo brzmiało to bardziej jak jęk w toalecie publicznej, kiedy ktoś z kabiny obok męczy się nad wypuszczeniem sondy. Przebudziłam się, i słyszę jak pomiędzy jękami Stary mamrota pod nosem " Stary taki, a dał się jej namówić na ćwiczenia, w głowie mi się pomieszało", i mój ulubiony " słuchaj się baby mówili, będzie fajnie mówili, gunwo prawa". Stary cierpiał przez kilka dni, w robocie się z niego śmiali. Mnie w sumie też wszystko bolało. Ale przetestowałam ćwiczenia. Znajomi uważają, że to bardzo śmieszna historia i płaczą ze śmiechu jak tylko sobie o niej przypomną. W sumie, to śmiesznie brzmi, ale jakby sami poćwiczyli, nie byłoby im do śmiechu.
Mina sinego Starego - na zawsze zapadnie mi w pamięć. A ja mam nauczkę, by nie poddawać się panującej modzie.
Oj, wiem po sobie jak ciężko wziąć się za systematyczne ćwiczenia. Na początku trudniej, później to wchodzi w krew. Ćwiczę codziennie
OdpowiedzUsuń