niedziela, 17 sierpnia 2014

"Złośliwa trzynastka" - Janet Evanovich

Mówiłam już że jestem wielką fanką przygód Stephanie Plum? Mówiłam, to więcej niż pewne. Każdy znajomy wie, że seria o Śliweczce to moja ulubiona seria. Większość z nich też zaczęła czytać książki Janet Evanovich, widząc jak co chwila parskam śmiechem do książki.
Dużo znajomych powtarza mi też, że mam coś wspólnego ze Stephanie. Zawsze mówiłam
a weź nie żartuj”, jednak coraz częściej to słyszałam więc zaczęłam się nad tym zastanawiać. I doszłam do wniosków, że to prawda. 

Zarówno Stephanie i ja, to dwie chodzące kupki nieszczęścia, do których przyczepiają się niewiarygodne przygody, które są tak śmieszne ,że ciężko uwierzyć iż, zdarzyły się naprawdę. Oczywiście, mnie nikt nie ostrzelał, nie spaliłam domu pogrzebowego i moje samochody nie padają jak muchy. Jednak moje przygody są również dziwne i śmieszne jak głównej bohaterki. 

Też mam postrzeloną babcię, dziękuję Bogu że nie nosi broni jak Mazurowa :) Moja rodzicielka zachowuje się jak Pani Plum, zawsze obiadek na wyznaczoną godzinę, wszystko wedle ustaleń i też ciężko jej przetrawić zarówno moje jak i babci historie. Tata, to człowiek spokojny, który ma w domu same baby i jakoś nauczył się już z nimi żyć, jednak i jego cierpliwość wiele razy wystawiana była na próbę i też często zastanawia się, jak można pomóc babci dołączyć do dziadka ( oczywiście, tylko w tonie żartobliwym lub kiedy go naprawdę zdenerwuje :P ). Tylko, że ja nie pracuję jako łowczyni nagród i nie ugania się za mną dwóch pociągających, mega seksowych facetów.

Janet Evanovich
„Złośliwa trzynastka” jak sam tytuł wskazuje to już 13 tom o przygodach niezdarnej łowczyni nagród. Tym razem, chcąc pomóc Komandosowi, Stephanie staje się podejrzaną o zabójstwo swojego byłego męża. O ile można nazwać tak osobę, z którą więzy małżeńskie trwały 15 minut :) Dickie to szanowany prawnik, jednak założył spółkę z podejrzanymi typami, którzy znikają w niespodziewany sposób. We wszystkie zniknięcia, również udaje się wplątać naszą Śliweczkę, która jak wiadomo nie potrafi się trzymać od kłopotów z daleka. Ona jest jak magnes przyciągający problemy i kłopoty. W krok za nią chodzi Joyce, która jest obecną partnerką Dickiego i za pomocą Śliweczki chce go odnaleźć. Oczywiście nie możemy zapomnieć o dwóch ciachach, którzy dzielą się opieką nad naszą główną bohaterką.

Morelli, który w tym tomie zamieszkał w mieszkaniu Stephanie, co dla mnie jest miodem na serce, bo kibicuje tej parze od samego początku. Jest to dla mnie deklaracja ich poważnego związku ( o ile można ich nazwać poważnymi osobami :P ). Dla mnie oni są dla siebie stworzeni, uzupełniają się wzajemnie, wiedzą czego mogą po sobie się spodziewać. Stephanie wie, kiedy Josephem wstrząsa furia, gdy jest na nią zły i stara zazwyczaj się jej uniknąć, udając zanikające połączenie lub zwracając uwagę na coś innego. Po prostu się uzupełniają. Natomiast Komandos, cóż mogę powiedzieć. Nadal tajemniczy, nadal chce ale nie chce, takie ciepłe kluchy dla mnie.

Muszę przyznać że w tej części lałam ze śmiechu kiedy na kartki wkraczała Lula ze swoim romansem z Czołgiem. Po prostu, ta olbrzymia kobieta się zakochała i jest jeszcze bardziej szalona niż była. Jej zachowanie w szpitalu, kiedy to krzyczała na Komandosa, no łzy leciały mi ciurkiem. Lula i Czołg – zawsze poprawiają mi dzień :) Nie mogę też pominąć nowego romansu Babci Mazurowej. Scena kiedy przymierzała bieliznę i zastanawiała się nad zakupem stringów, no aż bolał mnie brzuch :)

„Złośliwa trzynastka” autorstwa Janet Evanovich, choć to 13 tom serii, nadal jest prześmieszna i rozwala na łopatki. Kawał dobrego humoru, nadal świetnie napisana, i nadal nie można doczekać się kolejnych części. 


Serię można zakupić w księgarniach stacjonarnych matras i na matras.pl

 

środa, 6 sierpnia 2014

John Green - "Gwiazd naszych wina"


Mania na Grena trwa nadal. Jego książki sprzedają się w milionowym nakładzie, na videobloga wchodzi coraz więcej osób a książki są wychwalane na wszystkie możliwe sposoby. Czytają je wszyscy, od młodzieży w podstawówce poczynając na dojrzałych kobietach kończąc. Wtrącę tu też małą anegdotkę z pracy. Przychodzi zadbana, piękna starsza kobieta na oko widać, że w wieku 45 lat, podchodzi do mnie i pyta „ ma Pani, Gwiazd naszych wina?”, potwierdzam i prowadzę do książki. Pani popatrzyła na mnie i pyta się „ fajna? Zobaczyłam, że mój osiemnastoletni syn się zaczytuje w jego książkach a wstyd mi go poprosić żeby mi pożyczył, więc kupię egzemplarze dla siebie”. To mi wystarczyło. Wypowiedź tej Pani, sprawiła, iż dłużej nie potrafiłam udawać oporu przed przeczytaniem książek tego Pana. Kolejne pytane zadane sobie samej było trudniejsze : „ od której zacząć?”

Ostatecznie zdecydowałam się na „Gwiazd naszych wina”, bo miałam też w planach wybrać się na to do kina. Do kina nie dotarłam, za to książkę przeczytałam.
Po przeczytaniu tysiąca recenzji na temat książki i drugie tyle na temat filmu, przygotowałam się psychicznie na to, co będzie mnie czkać podczas lektury. Zakupiłam wielopak chusteczek higienicznych, słoik nutelli i zasiadłam do lektury.

Hazel to nastolatka cierpiąca na nowotwór płuc. Jest on już tak zaawansowany, że wszędzie musi chodzić z butlą tlenu, pieszczotliwie zwaną przez nią Philipem. Uczy się w domu, nie ma przyjaciół, co niepokoi jej mamę, dlatego też raz w tygodniu zawozi córkę na kościelne spotkania młodzieży, które cierpią lub zwalczyły nowotwór. Takie kółko wspierające. Jednak Hazel robi to tylko i wyłącznie dla swojej mamy, bo dla niej perspektywa kolejnego spotkania wspierającego jest męcząca i sprawia, że ma mdłości. Nie lubi tego, wie, co ją czeka, wie, z jaką chorobą się zmierza i nikt nie musi, co chwilę jej przypominać, z czym walczy. Na jednym z takich spotkań, poznaje Augustusa. Chłopaka, który był sportowcem, a pół roku wcześniej wygrał walkę z nowotworem kości. Oczywiście, choroba nie ustąpiła tak sama z siebie, chłopak przeszedł amputację nogi by zaradzić dalszemu rozprzestrzenianiu się nowotworu. Od pierwszej chwili, zwraca on uwagę Hazel, jego seksowny głos wybudza ją z marazmu, w jaki zapada podczas spotkań. Ona też nie jest mu obojętna. Zaczynają się spotykać. Poznają się, dowiadują się o sobie coraz więcej, jednak Hazel z góry zaznacza mu, żeby się w niej nie zakochał. Częste spotkania sprawiają, że Hazel i August są sobie coraz bliżsi. Okazuje się też, że wspólnie zakochali się w powieści holenderskiego autora, jednak książka kończy się w dziwnym momencie i młodzi bohaterowie chcą dowiedzieć się jak potoczą się losy książkowych bohaterów dalej. Nawiązują mailowy kontakt z autorem, który zaprasza ich do Holandii na spotkanie. Spotkanie okazuje się jednak jednym wielkim niepowodzeniem, jednak nie załamuje to młodej pary, bo tam też August wyznaje Hazel swoją miłość. Pomimo, iż Gus obiecał Hazel, że się w niej nie zakocha nie potrafił dotrzymać danego jej słowa. Hazel też nie jest obojętna na jego uczucia. Jak książka się kończy, nie powiem, trzeba przeczytać i samemu zobaczyć.

Książka jest napisana naprawdę bardzo dobrze, mądrze. Ukazuje nam miłość z całkiem innej strony. Większość książek dla młodzieży pokazuje zwykłą pierwszą miłość, pełną wzlotów i upadków, ale miłość w książce Greena, jest inna. Jest ponadczasowa, prawdziwa i inna niż wszystkie, które miałam przyjemność czytać. Zarówno Hazel jak i August wiedzą, że w ich życiu każdej chwili może zajść zmiana, że nowotwór może zakończyć ich życie z dnia na dzień. Zdają sobie z tego sprawę, aż za dobrze. Dlatego też, Hazel na pierwszym spotkaniu prosi Gusa by się w niej nie zakochał. Dziewczyna, boi się, że kiedy to nastąpi, któreś z nich będzie cierpieć. Bo przecież oni nie są zwykłymi nastolatkami, którzy żyją z dnia na dzień beztrosko, dla nich każdy dzień to walka o kolejny. Nastolatkowie wiedzą, że ich zdrowie może stanąć na przeszkodzie ich miłości, szczęścia. Pomimo wieku, w jakim są główni bohaterowie, ich miłość jest szczera i dojrzała. Ta miłość jest po postu piękna, a ten cytat oddaje całe piękno tej książki „ … był wielką, przeklętą przez gwiazdy miłością mojego życia”.

- Okay?
- okay.

wtorek, 5 sierpnia 2014

Sasha Grey - "Klub Julietty"

Sasha Grey, kto o niej nie słyszał? Ta druga płeć zapewne nie raz nawet oglądała. Dla wielu Panów jest ona ideałem piękna, inni Panowie chcą mieć wybrankę na jej podobiznę, co kto lubi – nie wnikam. Widzieć, nie widziałam żadnego jej arcydzieła, śledzić jej kariery też nie śledziłam. Kiedyś mignął mi przed oczami artykuł, że Sasha zakończyła karierę porno gwiazdy, potem sieć zalewała fala zdjęć i artykułów, że aktorka ( czy można ją tak nazwać?) postanowiła poświęcić się działalności charytatywnej i czyta w przedszkolach dzieciom bajki.

Po raz kolejny, co kto lubi – nie mi oceniać. Ale jak zobaczyłam w zapowiedziach jej książkę, to moja pierwsza myśl brzmiała „ no w dupie jej się poprzewracało”. Szybko też podzieliłam się swoim odkryciem ze Swoim Starym oraz naszym znajomych, który od miesiąca jest naszym współlokatorem. Stary zaczął się niemiłosiernie śmiać, po czym skwitował to krótkim, ale dobitnym „ w dupie to mam”, natomiast Mały ( znajomy) wykazał wręcz zainteresowanie, wiadomo, fan Sashy się znalazł ;) Po żwawej i długiej dyskusji na temat życiorysu wyżej wymienionej Pani, która trwała do 3 rano podjęliśmy szybką decyzję: „nie ma co gdybać, książkę trzeba zakupić i przeczytać”, by potem mieć pojęcie co w książce jest, by podjąć kolejną dyskusję. Wspólnie stwierdziliśmy też, kto, jak kto, ale ona wie, o czym pisze i może na tle tych wszystkich wychodzących na rynek wydawniczy erotyków, okaże się być prawdziwą perełką. Książkę wsadziliśmy do koszyka, opłaciliśmy i dzień później była do odbioru. Rzuciliśmy się o otwarcia, bo nie zadecydowaliśmy, kto pierwszy ją przeczyta, a każdy chciał dotknąć i poczytać tył okładki. 

Okładka książki jest w pięknym miętowym kolorze, aksamitna. Można rzecz – skromna wręcz minimalistyczna. Przymknięta kobieca powieka jest tajemnicza, wręcz zachęca do zapoznania się z treścią, zaprasza do tytułowego klubu, pokazując aurę tajemniczości. Złote wypukłe napisy informujące, kto książkę napisał i biały tytuł idealnie komponują się z powieką i tworzą zjawiskową całość, że gdyby książkę można było ocenić tylko po okładce, dostałaby ode mnie najwyższą notę. Ale książek po okładce się nie ocenia, bo najważniejsza jest treść. W przypadku książki Sashy Grey pt ” Klub Julietty”, można powiedzieć, że jedyną dobrą rzeczą w książce jest tylko i wyłącznie okładka, bo treści brak. Nie żeby karki były puste, nic z tych rzeczy, po prostu treść była tragiczna. 

Główna bohaterka ( nie pamiętam jak nawet ma na imię, więc dajmy jej Asia) to młoda studentka, która na
wykładach marzy o seksie ze swoim wykładowcą. Chłopak ( dajmy mu Jasio, bo też imienia nie pamiętam) nie zaspokaja jej, jest skupiony na swojej pracy i karierze. Młoda Asia na wykładach poznaje koleżankę z roku, młodą, seksowną pewną siebie Zdzisię ( imię też dla potrzeb recenzji, bo też nie pamiętam). Dziewczyny przypadają sobie do gustu, ich głównym tematem jest zauroczenie Asi do wykładowcy, a możliwościami seksualnymi owego Pana, które przetestowała już Zdzisia. Nowa koleżanka, wprowadza też Asię w tajniki seksu oraz praktyk bdsm.. Zabiera ją do klubów dla osób wyzwolonych, gdzie orgie czy seks na oczach wszystkich jest niczym paciorek przed snem. Niczym szczególnym.
Mam problem z treścią, bo nagle rzeczywista treść miesza się ze snami głównej bohaterki albo z jej marzeniami i ciężko się połapać, czy to, co przeczytaliśmy to wymysł bohaterki jej sen czy coś, co ją spotkało. Jeśli chodzi o sam Klub Julietty, nie dowiadujemy się o nim nic, nic a nic przez całą książkę. Dziwi mnie, że przez całą książkę nie ma wzmianki czy tytułowy klub jest, o co w nim chodzi jak się do niego dostać, co trzeba spełniać. 

Ściemniać nie będę, książka jest słaba, czytamy, ale prawda jest inna – nie wiemy, o czym i co czytamy. Wszystko się ze sobą zlewa, nie ma spójności, nie ma jakiegoś punktu zaczepienia, który sprawi, że wszystko się ze sobą będzie łączyć. Sprawia to, że czytanie staje się męczarnią. Męczyło mnie to, że nie potrafiłam zrozumieć sensu tej książki, nie widziałam w niej nic ciekawego, jednak nadal brnęłam dalej z nadzieją, że znajdę, choć mały płomień, który zaspokoi moją ciekawość. Nic z tych rzeczy, do samego końca okazało się nudne i ciężkie w zrozumieniu. Nadal sądzę, że najlepszą częścią książki jest jej okładka, która, pomimo iż skrywa beznadziejną treść, jest piękna. Tak dla okładki, nie da treści.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...