niedziela, 30 września 2012

" Jesteś Bogiem "


Zapuściłam trochę recenzję filmowe, ale cóż – mało mam czasu na oglądanie, a już nie wspomnę o chodzeniu do kina. Jednak, wczoraj zaszalałam – z okazji kilku dni wolnych wybrałam się z Malczikiem do kina.
Nasz wybór padł na polską produkcję „Jesteś Bogiem” w reżyserii Leszka Dawida, a może Dawida Leszka? Kto wie, kto wie...

Wybór nasz nie był wyborem tzw „ na fali popularności”. Zarówno i ja i Malczik – pamiętamy wydarzenia z grudnia 2000 roku, każde z nas w jakiś sposób miało styczność z twórczością Paktofoniki.

Naczytaliśmy się różnych opinii na temat tego filmu i tych pozytywnych i tych negatywnych, jednak ostatecznie stwierdziliśmy że sami wyrobimy sobie zdanie, więc zarezerwowaliśmy miejsca, zakupiliśmy największy popcorn i piciu i zasiedliśmy do oglądania.

Co mogę powiedzieć? Podobało mi się jak cholera. Rzadko chwalę polskie produkcje, bo co tu dużo mówić – są zazwyczaj do dupy, ale ten film wbił mnie w fotel. I jeszcze długo po napisach nie mogłam podnieść dupsztala z fotela.

O Paktofonice i Magiku, każdy pewnie słyszał – ich piosenki też pewnie prawie każdy nucił, więc bardzo fajnie było obejrzeć film, który powstał na bazie prawdziwych wydarzeń. Bo historia która jest pokazana w filmie po części jest prawdziwa. Oczywiście, nie możemy powiedzieć że film jest w 100% autentyczny i tak naprawdę było – to byłoby kłamstwem.

Magika znamy z piosenek zespołu Kaliber 44, a w 1998 wraz z Fokusem i Rahimem założyli swoją grupę - Paktofonika – jak pokazane było na filmie „Pakt przy dźwiękach głośnika”.
Nie będę pisać o czym jest film – bo to każdy chyba wie, napisze tylko to że jest to naprawdę jedna z lepszych polskich produkcji ostatnich lat.

Marcin Kowlaczyk jako Magik
Jeśli chodzi o grę aktorską zacznę może od odtwórcy głównej roli MagikaMarcina Kowalczyka. Jest to debiut tego Pana – i prawdę mówiąc bardzo udany debiut. Momentami miałam wrażenie że mam przed sobą samego Magika. Te jego ruchy, mimika twarzy ( w szczególności gdy mówił „kurwa”). Naprawdę chłopaczyna miał niezłe zadanie do wykonania i udało mu się. Naprawdę udźwignął tę rolę i zagrał świetnie. Trzeba przyznać że Marcin, nie jest raperem – jednak na potrzeby filmu nauczył się rapować i początkowa scena na klatce schodowej – wgniotła mnie w fotel. Matko! Ciary miałam – naprawdę genialna! Rzecz numer dwa – przyznać trzeba że odrobinę podobny jest :) Na wielki plus – jego głos, który czarował był miły dla ucha.

Dawid Ogrodnik jako Rahim
Kolejna postać czyli Rahim – grany w filmie przez Dawida Ogrodnika. I kolejna dobra kreacja. Jego tekst „tyle co na bilet” rozwalał system :D Jednak tak naprawdę, ukazane było w filmie to – że był on prawdziwym przyjacielem i był oddany swoim kumplom z zespołu. Zarówno i on, jaki i jego kolega grający Fokusa - mieli to wsparcie w samych artystach, którzy pomagali im, mogli im pokazać gdzie robią błędy co mogą poprawić by postać była lepsza. To sam odtwórca głównej roli - nie mógł uzyskać pomocy od pierwoplastu.



Tomasz Schuchardt jako Fokus
I zakończmy na postaci Fokusa granego przez Tomka Schuchardta ( właśnie jak się odmienia to nazwisko :] ), Jest to kolejna rola zaraz po Magiku, która kupiła mnie w całości. Genialnie zagrana!Nie wiem jaki Fokus jest w życiu codziennym, w filmie jego kreacja była pokazana jako troszkę fajtłapowata. Początkowo fan mocniejszego brzmienia, wprowadzony w świat hip-hopu w szkolnej toalecie, zafascynowany tą muzyką postanawia się w niej „kształcić”.

Film nie jest tylko i wyłącznie dla fanów Paktofoniki – o nie, film nie opowiada nam tylko i wyłącznie o powstaniu Paktofoniki ich twórczości, o Magiku – to film o niespełnionych marzeniach, film o dążeniu do realizacji swoich marzeń, film o problemach z jakimi niektórzy młodzi ludzie się borykają. Scena, kiedy Magik skacze z okna swojego pokoju – to nie był jego wymysł. Nie zrobił tego bo pomyślał że może da to zespołowi sławę. Magik miał swoje problemy, co widać podczas trwania filmu, nikomu o nich nie mówił, nikogo nie prosił o pomoc. Co go skłoniło do takiej a nie innej decyzji – tego się nie dowiemy ani z filmu ani z wypowiedzi jego znajomych. To wie tylko on jeden - a nam nigdy nie będzie już dane poznać, możemy tylko snuć przypuszczenia.

Film oceniam bardzo wysoko i polecam każdemu się wybrać. Nie jest to typowy film „autobiograficzny”, są momenty kiedy cała sala wybucha śmiechem – bo przecież chłopaki też mieli prawo się zabawić, powygłupiać. Są teksty, które będą jeszcze długo za nami chodziły – i to nie tylko te poważne, ale też te śmieszne – bo Rahimowe „tyle co na bilet” - to już klasyka :)



Aktorzy bardzo dobrze dobrani – no może nie są identyczni, ale ich ruchy i co najważniejsze dobra gra aktorska rekompensują nam to, i kiedy w filmie w pewnym momencie pokazani są prawdziwi Rahim i Fokus – dopiero wtedy zauważyłam jak bardzo oni się różnią.

Bardzo dobry film! Bardzo dobry debiut aktorski Marcina Kowalczyka! Bardzo dobry hołd dla samego Magika – a ścieżka dźwiękowa – chyba dużo nie muszę mówić – rewelacyjna, utwory Paktofoniki to radość dla ucha.




czwartek, 27 września 2012

" Śladem zbrodni" - Tess Gerritsen


Pisałam już o tym nie raz, i napisze kolejny – tak jestem fanką wszystkich książek Pani Tess Gerritsen. Pochłaniam je w ekspresowym tempie i z niecierpliwością czekam, na kolejne. Książki tej Pani biorę w ciemno, bo wiem że książka skradnie moje serce.

Tess Gerritsen – z zawodu lekarz internista, w 1987 roku wydała kilka kryminałów z wątkiem miłosnym w tle, jednak największą sławę przyniosła jej książka „Dawca”, do której studio Paramount zakupiło prawa autorskie.
Jest też autorką serii książek o Jane Rizzoli i Maurze Isles, na podstawie których wyprodukowano serial pod tytułem „Partnerki”.

Pamiętam swoją pierwszą przygodę z książką Pani Gerritsen, lektura tak mnie pochłonęła że zarwałam całą noc – już wtedy, wiedziałam że autorka na stałe zagości na mojej półeczce, bo strasznie podoba mi się jej styl pisania, i również to że w większości książek nawiązuje do medycyny;) Na każdą książkę, czekam jak na szpilkach, więc nic dziwnego że nie mogłam się doczekać i tej.

Dzięki uprzejmości wydawnictwa Mira/Harlequin , otrzymałam egzemplarz do recenzji. Początkowo myślałam że coś się już z książeczką stało – bo czekałam na nią bardzo długo, a miałam ją dostać przed premierą. Jednak okazało się że opóźnienie spowodowane zostało tym, iż do wydawnictwa książeczka dotarła bardzo późno – więc książeczkę dostałam po premierze – co nie przeszkadzało mi w tym, by przeczytać książkę w ciągu jednego dnia i zachwycać się kunsztem Pani Gerritsen.

W swojej nowej książce „Śladem zbrodni” - autorka przedstawia nam rodzeństwo Tavistocków – Beryl oraz Jordana, którzy nagle odkrywają długo skrywaną rodzinną tajemnicę. W celu wyjaśnienia sprawy i oczyszczenia rodziców z zarzucanego im czynu – wyruszają w podróż do Paryża by odkryć prawdę dotyczącą śmierci ich rodziców. Rodzeństwo nie chce uwierzyć w to że ich ojciec był kretem w Służbach i zabił ich matkę a potem sam popełnił samobójstwo. W podróży towarzyszy im Richard Wolf – który przed laty znał ich rodziców i również nie chciał uwierzyć w raport policyjny na temat wydarzeń które miały miejsce 20 lat temu.

Co tu dużo pisać? Książka wciąga nas od pierwszej kartki, i z każdą kolejną stroną powoduje że nie możemy doczekać się tego jak sprawa się rozwiąże – a rozwiązanie? Nieźle nas zaskoczy.
Po raz kolejny, autorka udowodniła że jeszcze się nie wypaliła i ma coraz to nowsze pomysły by szokować i zaciekawiać czytelnika.
Autorka bardzo ciekawie przedstawiła nam główne postacie, chociaż niektóre postacie drugoplanowe mnie drażniły – ale wierzę że takie miały być. Sam wątek tajemniczej śmierci, ba morderstwa – bo to, że to nie Bernard zabił Madaline – wiemy od pierwszych kartek, wciąga nas niemiłosiernie. Do samego końca, nie potrafimy wskazać konkretnego typu. Podejrzani przewijają nam się cały czas, ale ciężko wskazać jedną konkretną osobę. Oczywiście nie mogło zabraknąć wątku miłosnego. Nie będzie dla Was tajemnicą że Beryl i Wolf będą mieli się ku sobie. Tylko, trochę zaczynają mnie drażnić wątki „miłości od pierwszego wejrzenia”.

Oczywiście nie mogę pominąć kwestii okładki, która przyciąga wzrok każdego. Zwykłe białe tło i niemiłosiernie urzekające niebieskie oczy z jedną czerwoną, krwistą łzą. Patrząc na okładkę, od razu zastanawiamy się co książka ma nan do zaoferowania, co spowodowało że te piękne niebieskie oczy płaczą krwią?

Śladem zbrodni” oceniam bardzo pozytywnie i polecam każdemu kto nie miał jeszcze styczności z twórczością Pani Gerritsen jak i jej stałym fanom;)


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu :



Baza recenzji Syndykatu Zbrodni w Bibliotece

niedziela, 23 września 2012

"Chłopiec z sąsiedztwa" - Irene Sabatini


Książka ta zachęciła mnie swoją okładką, która przyciąga wzrok oraz samym opisem z tyłu. Jednak tak naprawdę, to jej pierwsze słowa spowodowały że książka w całości kupiła moją ciekawość i spowodowała że przeczytałam ją w jeden wieczór.

Dwa dni przed moimi czternastymi urodzinami, syn moich sąsiadów podpalił swoją macochę" - tak rozpoczyna się książka. Zdanie to jest elektryzujące i wywołuje w Nas jeszcze większą ciekawość.

„Chłopiec z sąsiedztwa” Irene Sabatini, to jej pierwsza książka, ale za to jaka. Po jej przeczytaniu miałam mieszane uczucia. Ale zaraz do tego dotrę.

Historia opowiada o młodej Lindiwe Bishop, ciemnoskórej dziewczynie, którą zafascynował starszy sąsiad oskarżony o podpalenie macochy. Lindiwe wie iż jej fascynacja nie jest niczym dobrym gdyż Ian jest białym chłopcem, jednak w ukryciu przed rodzicami spotyka się z nim i zaprzyjaźnia,jednak chłopak postanawia wyjechać do RPA. Ich spotkanie po latach udowadnia iż nic nie jest takie proste jak myśleli, gdyż jedno i drugie ukrywa tajemnicę.

Początkowo – gubiłam się czytając tę książkę, historia przeskakiwała z kartki na kartkę, autorka opisywała rodzinę by nagle przeskoczyć do opisywania spotkania Lindiwe z Ianem by znów móc nagle opisywać wybory w Zimbabwe ( dawniej Rodezji). Przez pierwszą część strasznie się gubiłam, nie wiedziałam co ja czytam – nic się ze sobą nie łączyło a czytanie co chwila nowych nazw partii jeszcze bardziej mieszały mi w głowie. Potem było znacznie lepiej, światło dzienne ujrzała skrywana przez Lindiwe tajemnica – co znów mnie zaskoczyło, aż cofnęłam się do wcześniejszych rozdziałów bo myślałam że coś mnie ominęło.
Książka jest książką wymagającą – nie przeczytasz jej na szybko, bo nie będziesz wiedzieć o czym ona jest. Książka ta wymaga skupienia by można było zrozumieć o co w niej chodzi.
Autorka pięknie opisała zasady panujące w dawnej Rodezji, problem rasizmu i związków białych osób z ciemnoskórymi, związki takie były uznawane jako - Pan / Służąca.

Dlaczego wcześniej napisałam że miałam mieszane uczucia? Już mówię... 
Irene Sabatini
Z początku nie spodobała mi się, nie mogłam się połapać co i jak, ale druga część książki naprawdę mnie zachwyciła – stąd też to moje mieszane uczucie. Bo jak ocenić książkę, która początkowo nudziła, a potem tak zaciekawiła że nie mogłam się od niej oderwać?
Książka w pewnej mierze jest pisana na faktach, bo sama autorka mieszkała i wychowała się w Zimbabwe i przeżyła zamieszki, które miały tam miejsce.

Sama postać Lindiwe – nie za bardzo przypadła mi do gustu, była raczej narratorem – opisywała to co się działo, była raczej osobą małomówną w przeciwieństwie do Iana – który był ustami tej książki. To z jego ust wypływało najwięcej słów, raz bolesnych raz mniej. Początkowo -nie podbił on mojego serca, był chamski, miał się za lepszego. Dopiero w drugiej części książki zmieniło się moje nastawienie do niego, choć miał i tam swoje wzloty i upadki. Jednak to dzięki jego pasji – fotografii, można było odczytać pewną historię tego co przeżył, co widział.

Chłopiec z sąsiedztwa” Irene Sabatini, to pozycja dla wymagających i inteligentnych czytelników, którzy chcą również poznać historię dawnej Rodezji. Bardzo dobra książka, która na długi pozostanie jeszcze w naszej głowie. Więc jeśli tylko macie chwilę czasu, zakupcie książeczkę, zasiądźcie wygodnie w fotelu z herbatką czy winkiem i oddajcie się w całości lekturze.

niedziela, 16 września 2012

" Anna German o sobie" - Mariola Pryzwan


Oczywiście nie jest tajemnicą poliszynela ( a tak nawiasem mówiąc, co to do cholery jest za słowo?) że jestem starą dupą. Może nie pamiętam czasów II wojny światowej i nie walczyłam pod Grunwaldem ( choć, czy ja wiem), ale pamiętam czasy takich zespołów jak Backstreet Boys ( tak, tak nogi z waty, a te ich ruchy, mrau), Violetty Villas, Czerwonych Gitar ( no może aż taka stara nie jestem, ale pamiętam ich) ba nawet początki Britney Spears ( dobra, swoje już wycierpiałam za ten wyskok). Jestem raczej osobą, która ma naprawdę wybredny gust muzyczny. Piosenka musi mi po prostu wpaść w ucho. Nie lubię tych współczesnych „łubów-dubów” ( a tak na marginesie co to za muzyka? To już sobie lepiej włączyć piłę mechaniczną!). Dlatego też uwielbiam, piosenki nastrojowe, które są szczere i mają przesłanie.

Mój gust troszeczkę Wam przybliżyłam, dzięki odtwarzaczowi po lewicy, jednak to nie wszystkie piosenki, które są kojące dla mej duszy;)
Bo pewnie tego nie wiecie, ale uwielbiam twórczość Anny German. Jej słowiczy głos, sprawia że moje myśli odpływają ( zresztą ja odpływam często, głównie wtedy kiedy ktoś mi gdera do ucha o jakimś „Maćku który jest boski”, a tak naprawdę mnie to mało interesuje, albo w pracy biorąc książkę streszcza mi przy kasie historię swojego życia, a za nim kolejka jak za komuny). Przy głosie Anny German po prostu, odpływam w inny świat. Świat, który mnie uspokaja, który nie jest sztuczny i przepełniony idiotami ( idioci, wszędzie idioci). Jest to mój mały świat, w którym każdy jest inteligentny, gdzie faceci nie myślą tylko o cyckach, gdzie traktują kobiety z godnym im szacunkiem, gdzie nikt się nigdzie nie śpieszy, gdzie nie ma tego całego cyrku w postaci polityki.
Jej piosenki, zawsze sprawiają że przechodzą mnie ciary, a jej głos – jej głos to dar od niebios.



Anna German była kobietą znaną koncertowała w Kanadzie, Wielkiej Brytanii, Włoszech czy Australii i wielu innych krajach. Śpiewała w siedmiu językach ( może dlatego pokochałam jej osobę, bo też tyle języków znam?;p) i była dwukrotnie uznana za najpopularniejszą piosenkarką wśród Polonii amerykańskiej.
Jednak wróćmy do książki.

Nie jest to typowa biografia piosenkarki – to jest wręcz autobiografia, bo piosenkarka mówi sama o sobie. Są to jej wypowiedzi, które za życia udzieliła prasie czy w rozgłośniach, a Pani Mariola pięknie zebrała to w „kupę” i utworzyła piękną, szczerą autobiografię. Anna German, mówi sama o sobie. I tak, dowiadujemy się więcej o jej życiu i karierze estradowej, zapoznajemy się z listami które wysyłała do bliskich jej osób. Książka dodatkowo opatrzona jest zdjęciami piosenkarki, które pochodzą z prywatnych albumów jej męża – Zbigniewa Tucholskiego. Jest to nie lada gratka, dla każdego fana Pani Anny, kobiety o słowiczym głosie.

I tak dowiadujemy się że Anna, urodziła się w 1936 roku w Urgenczu, dzieciństwo spędziła w Dżambule, jednak w trakcie II wojny światowej jej rodzinę przesiedlono do Polski. Wychowywała się z mamą i babcią, jej wspomnienia o ojcu są znikome. Po przesiedleniu na tereny polskie, rozpoczęła naukę na Wydziale Geologii Uniwersytetu Wrocławskiego, i to na studiach zetknęła się ze śpiewem. Początkowo występowała na scenie studenckiej, a potem już na większych scenach gdzie zdobywała kolejne nagrody. Dzięki temu polska uzyskała gwiazdę światowego formatu – śpiewającą Panią geolog;) Za sprawą uzyskanego stypendium z Ministerstwa Kultury i Sztuki mogła swój warsztat szlifować we Włoszech. Ale i nasz „słowik” w swoim życiu miał ciężkie chwile. W 1967 roku Anna uległa poważnemu wypadkowi, zachodziła obawa że nasza Diva, nie będzie mogła chodzić, jednak dzięki determinacji i rehabilitacji Anna wróciła na ukochaną scenę. Znów zaczęła koncertować, znów witano ją z otwartymi ramionami i wyczekiwano na jej koncerty. Niestety w 1982 roku nowotwór kości, zabrał ją nam już na zawsze. Ale pozostały nam po niej przepiękne utwory, które zawsze będą przyjemne dla naszego ucha.


Wywiady, które zostały użyte w tej książce są tak posegregowanie, iż nie zauważamy że tworzą one zlepki, wręcz idealnie się ze sobą komponują tworząc spójną całość. Autobiografia przyciąga jak magnes, nie możemy się od niej odkleić – bo życie Pani Anny, opowiadane przez nią samą jest naprawdę niewiarygodne. Książka ta, to nie lada gratka dla fana, ale nie tylko. Każdy powinien po tę książkę sięgnąć, nawet młodzież – by zapoznać się z twórczością i życiem prawdziwej gwiazdy, która nie potrzebuje sprzętu by polepszyć jej głos.



Osobiście książkę oceniam bardzo pozytywnie, i z chęcią do niej wrócę kiedy będę ponownie w „swoim małym świecie” wsłuchiwać się we wspaniały głos Anny German, która będzie mi śpiewać „ w kawiarence na rogu, każdej nocy jest koncert..."



Szkoda tylko, że takich artystów już nie ma...



Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu: 


poniedziałek, 10 września 2012

" Pięćdziesiąt twarzy Greya" - E.L.James


Miały być ciary, miały być mokre majty i motylki w brzuchu – a co było?
Ale od początku może...

Książkę, którą mam zamiar dziś zrecenzować chyba każdy zna. Jej szeroko zorganizowana reklama a może promocja – już na 2 tygodnie przed premierą dała efekty. Bo na stronie internetowej Matrasa, można było ją zakupić i otrzymać o wiele wcześniej niż planowana data premiery. Bodajże wtedy sprzedaż tej książki oszacowano na około 1 tyś sprzedanych egzemplarzy, a przecież jej premiera miała mieć miejsce dopiero 5.09. Wiecie o jakiej książce mówię? Tak, chodzi mi o „ Pięćdziesiąt twarzy Greya” autorstwa E.L.James. Notabene – mała ciekawostka, księgarnie miały embargo na sprzedaż tejże książki do 5.09 jednak jej sława spowodowała że zniesiono je już dzień wcześniej i w samym Matrasie na dzień przed premierą w samych księgarniach sprzedano prawie tysiąc egzemplarzy.

Trylogia Pani James została okrzyknięta niesamowitą i sprzedała się na całym świecie w milionowym, a może w miliardowym nakładzie. Wierząc opisom, kobiety oszalały na jej punkcie a mężczyźni są pełni podziwu i dużo się nauczyli dzięki tejże książce. Trele morele – sranie w banie, Mój Malczik przeczytał ale jakoś za dupsko go to nie ścisnęło i jak to powiedział „ czytałem lepsze”.



Czyż nie jest to wypisz wymaluj Christian Grey?
Alexander Skarsgard moim zdaniem się nadaje;)
Prawa do produkcji tejże książki wykupiło już jakieś studio ( no bij zabij nie pamiętam jakie), za sumę 5 milionów. Adaptacja filmowa tej książki to najgorętszy projekt Hollywood. Ciekawe tylko, kogo obsadzą w roli Christiana, jeśli już dojdzie do produkcji filmu ( Panie! Oby nie tylko ten denny Pattison! Właśnie macie swoje typy – bo ja mam;p)

Książkę poleciła mi znajoma w Ameryki, zadzwoniła z wypiekami że właśnie skończyła czytać mega książkę i mam ją koniecznie przeczytać. Jej wychwalające opinie, tak mnie skusiły, iż postanowiłam, że nie wytrzymam do polskiej wersji, więc długo nie myśląc poprosiłam koleżankę o wysyłkę kurierem tejże wspaniałej trylogii;) Na przesyłkę długo nie czekałam, przeczytałam i postanowiłam że poczekam do polskiej wersji. Nie dlatego, że mój angielki jest słaby – bo akurat mój angielki jest wręcz wybitny ( lata posługiwania się obcymi jezykami na co dzień, sprawiły że angielski jest jednym z moich 4 języków którymi posługuję się w swoim codziennym życiu) ale po prostu, chciałam móc porównać oryginał z tłumaczeniem. I co mogę powiedzieć? Jeśli macie zamiar zabrać się za tę książkę, to szczerze polecam oryginał. Nasze polskie tłumaczenie, a raczej Pani która to tłumaczyła, tfu! przekładała, zatraciła całą chemię i pikanterię tejże książki. Można rzecz, że polska wersja jest poprawna., jednak czegoś w niej brakuje. Oczywiście fabuła taka sama, ale mimo wszystko jakiś w oryginalnej wersji czuć jakoś to było, te ciary i motylki a w polskiej, czegoś brak ( a może to moja wina? Bo książkę już raz czytałam?)

Drew Van Acker - a może on, jako Christian?
W każdym razie historia jest prosta, wręcz banalna. Młoda studentka Anastsia Steele, jedzie w zastępstwie chorej koleżanki przeprowadzić wywiad z młodym milionerem, który jakby to napisać „ ma w rękach władzę” i niezłe imperium oraz wiele zer na koncie. Dziwnym trafem, spotkanie przeradza się w coś więcej, bo młodą Anę ciągnie do przystojnego rozmówcy – Christiana, a Ana również wywiera piorunujące wrażenie na swoim rozmówcy, który składa jej dziwną propozycję. Christian proponuje naszej młodziutkiej Anie umowę, w której on będzie jej Panem, i ich „zbliżenia” będą odróżniać się od normalnego stosunku seksualnego. Taki jest mniej więcej zamysł I tomu. Oczywiście dowiadujemy się co nieco o przeszłości tytułowego Greya, poznajemy młodziutką Anę ( która zaczyna nas troszkę drażnić – w każdym razie mnie), i kiedy zaczynami powoli odkrywać co tak naprawdę ukrywa Christian, tom się kończy. Co troszkę nas irytuje, a dlaczego?...

Już mówię. Książką może nie jest literaturą wysokich lotów, jednak nim się obejrzysz a będziesz już w połowie książki i nie będziesz się od niej mogła oderwać. Zaczęłam wczoraj o 8 rano a po 14 było już po książce. Oczywiście spodziewałam się tu mega „zbereźnych” opisów seksualnych, biczów, pejczów, niezłej uległości prawdziwego sado-maso, plask plask po tyłku, pornosa w stylu niemieckiej produkcji, w końcu książka została wpisana pod kategorię „erotyk” jednak muszę przyznać, że się zawiodłam. Moi sąsiedzi za ścianą mają lepsze sado-maso ( wnioskuję po dźwiękach, a raczej ryku- bo przecież do sypialni im nie zaglądam), niż główni bohaterowie w książce. Ja się pytam gdzie tu S&M? Eh, a wątek iż dziewica za pierwszym razem 3 razy pod rząd miała orgazm – spowodował że miałam niezłą zabawę, a jednak najbardziej podobało mi się to iż tak od razu seks przypadł jej do gustu- no cóż.... Może dzisiejsza młodzież ma inne podejście do seksu, bo co ja tam wiem – ja stara dupa żem;)

Ogólnie książkę (i) oceniam pozytywnie – nie na minimum ale też nie ma maksimum, swoją ocenę lokuję bezpiecznie pośrodku, bo może nie jest to jakaś mega podniecająca historia – erotyk, jak piszą wydawcy, ale nie jest też typową książką psychologiczną – jak nazywają ją też czytelnicy ( ze względu na skrytość Greya i to co przeżył), jednak wciąga nas niemiłosiernie a historia Christiana i Anastasi zainteresuje nas tak bardzo że z chęcią sięgniemy po kolejne tomy.




P.S.
Zawsze myślałam że seks prócz swoich różnych stylów jest seksem, a sado-maso swoją drogą, jednak nie wiedziałam że seks jest również waniliowy;) Człowiek całe życie się uczy;)
P.S 2
zapomniałam napisać, że przetłumaczenie słowa e-mail - mnie powaliło na łopatki. Bo nie wiedziałam że e-mail można napisać dosłownie po polsku jednym słowem "mejl" :D Rozwala mnie to spolszczone słówko:D

sobota, 1 września 2012

"Cud oleju kokosowego" Bruce Fife


Początkowo pochwalę się iż niedawno nawiązałam współpracę z Wydawnictwem Studio Astropsychologii. Jest mi niezmiernie miło, gdyż nigdy nie czytałam poradników – jednak oferta Wydawnictwa jest tak kusząca, że przyjęłam z chęcią propozycję współpracy i wybrałam sobie pierwsze kilka tytułów do recenzji.
Kilka dni temu przyszła do mnie paczuszka, więc od razu chwyciłam książkę w ręce i przyznam się szczerze że pochłonęłam ją w ekspresowym tempie.

Pierwszą książką którą zrecenzuję dla Wydawnictwa Astropsychologii będzie pozycja Bruce'a Fife'a „Cud oleju kokosowego”. Jestem miłośniczką wszystkiego co ma „kłokosa”. Ciasteczka – tylko kokosowe, olejki – kokosowe, ciasta – zawsze z posypką kokosową, prawie wszędzie dodaję mleczko kokosowe ( latte z odrobiną mleczka kokosowego – palce lizać). Ogólnie mówiąc jestem „kokosiarą” - więc nic dziwnego że skusiłam się przeczytać tę książkę;)

Bruce Fife, nazwany jest „kokosowym guru”. Jak mało kto zna się na właściwościach kokosu, jest Prezesem Ośrodka do badań nad kokosem, więc przyjmuję do wiadomości iż wszystkie materiały zawarte w jego książce są podparte solidnymi badaniami, a nie tylko teorią;) Sam autor już na wstępie pisze „ po przeczytaniu o tych wszystkich cudownych rzeczach, jakich może dokonać olej kokosowy, kusząca jest myśl, że stanowi on panaceum na wszystkie choroby. Chociaż olej kokosowy jest dobry, pamiętaj o tym, że nie jest złotym środkiem na wszystko

Co ja sądzę o książce? Prawdę mówiąc – książka zaskoczyła mnie i to bardzo pozytywnie. Nie wiedziałam iż olej kokosowy ma takie właściwości i jest o wiele zdrowszy niż zwykły olej czy nawet oliwa z oliwek. Po przeczytaniu książeczki, poleciałam od razu do sklepu i zakupiłam sobie olej kokosowy. Lista chorób, które leczy stosowanie oleju kokosowego, a raczej lista chorób których można uniknąć dzięki jego stosowaniu jest bardzo długa. Prawda jest taka, że olej kokosowy pomaga w zrzucaniu nadwagi, pomaga w walce z problemami sercowymi a sam autor poleca również stosować go do pielęgnacji ciała. Książka, nie jest kolejnym typowym poradnikiem, gdyż autor nie narzuca nam swoich racji, a konsekwentnie broni swoich tez podając przykłady oraz przepisy, z których możemy skorzystać. By jednak zauważyć jakąkolwiek poprawę Pan Fife poleca stosować olej przez co najmniej pół roku i dopiero wtedy ocenić jego działanie.
Przepisy, o których już wcześniej pisałam to kolejny wielki plus tej książki. Są łatwe w przygotowaniu i naprawdę nardzo smaczne – kilka przetestowałam – szczególnie polecam majonez kokosowy – niebo w gębie;)

Książkę oceniam bardzo pozytywnie, nie żałuję ani minuty spędzonej przy jej lekturze i polecam ją każdemu, kto chce poszerzyć swoją wiedzę na temat właściwości oleju kokosowego i chce coś zmienić w swojej diecie czy nawet w pielęgnacji ciała oraz zdrowia.


Za możliwość przeczytaia książki gorąco dziękuję wydawnictwu:



a książeczkę w atrakcyjnej cenie możecie zakupić tu:





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...